Rysiu Czeczen nie jest naszym kotem. Mimo podziwu dla jego urody, charakteru i przebojowości wolałabym, żeby do nas nie przychodził. Bo Rysiu Czeczen to gangster, bandyta, Bohun, łajdak i drań.

Gdy Rysiu kroczy, a kroczy tak, że klękajcie narody, nasze koty wpadają w popłoch i starają się być niewidzialne. Rysiu jest wielki, silny i spuszcza wszystkim łomot. Walczy nie dla sportu i zabawy, ale na śmierć i życie. Zero strachu, zero zasad, zero litości.
Najbardziej dostaje się Burkowi. Burek stawia niby jakiś opór, ale bez naszej interwencji (w sytuacjach krytycznych odganiamy Rysia) z Burka najpewniej zostałaby zdjęta skóra i położona przed Rysiowym kominkiem.

Dajemy Rysiowi jeść, choć w zasadzie on sam sobie bierze. Przychodzi, zjada kilo karmy, popija wiadrem wody, obsikuje budę Burka i idzie dalej.
Rysiu Czeczen do tego stopnia terroryzował nasze koty, że któregoś dnia zapakowaliśmy go do transportera i zawieźliśmy na kastrację. Wiem. Szkoda tych rycerskich genów. Ale nie widzieliśmy innego sposobu, żeby go trochę utemperować.

Sukces okazał się taki sobie, ponieważ po kastracji rumakowanie Rysia osłabło tylko trochę. W dalszym ciągu to osobowość pana i władcy. Mamy do niego słabość, bo jest po prostu piękny. Trochę w typie leśnych kotów norweskich. Do tego jest niesamowicie przymilny, spragniony głaskania jak kania dżdżu. Ale zupełnie nie zdaje sobie sprawy ze swojej siły, love bites w jego wykonaniu zostawiają niegojące się rany.
Co ciekawe, Rysiu Czeczen nie osiedlił się u nas. Może, mimo wszystko, Burek jest dla niego konkurencją i przeszkodą. Podejrzewam, że Rysiu ma gdzieś indziej dom, a cały świat traktuje jako swoje włości i jak to zarządca, robi każdego dnia obchód. Nocuje tam, gdzie akurat dopadnie go zmęczenie. Do bud Burka i Burkówny wchodzi, żeby zostawić swój królewski zapach. Potem te nieboraki opowiadają sobie, że „ktoś spał w moim łóżeczku”.

Nietoperzyk, kotek-dziecko, też został przez Czeczena napadnięty. Dawid i Goliat, słowo daję. Ale Goliat, który przyzwyczaił się, że wszystko przed nim ucieka, zgłupiał. Bo Nietoperzyk się zjeżył, nastroszył ogonek, nastroszył grzbiecik i nie uciekł (pewno ze strachu nie dał rady). Dla Czeczena musiał to być tak niecodzienny widok, że dał Nietoperzykowi spokój.
Kiedy wpis zaczyna się od słów “Rysiu Czeczen nie jest naszym kotem”… to zaproszenie do przeczytania niesamowitej historii, podpatrzonych z ukrycia dramatów, przeniesienia się na chwilę wprost w surrealizm kociego życia, w kalejdoskop kocich charakterów:)
To jednak też zaproszenie do składania niezliczonych próśb: Proszę opowiedz i o moim kocie! Mój kot zasługuje na swoją opowieść – jest piękny i dzielny, chociaż nie jest gangsterem:) Albo: Proszę opowiedz o nie moim kocie, który przychodzi pod moje okno i utrzymując nieprzerwanie kontakt wzrokowy, usiłuje złamać – nie wiem kogo bardziej -mnie czy mojego kota:)
Piękne te opowieści o kotach:) Ja i mój kot prosimy o więcej:)
Aniu, bardzo dziękuję! 🙂 “Proszę opowiedz o moim kocie” – nie ma problemu, potrzebuję tylko CV kota z jego aktualnym zdjęciem 😉
Chciałabym wyrazić swoje oburzenie umieszczeniem imienia (znam takich)/nazwiska (oczywiście wiem, że sienkiewiczowski Bohun miał na imię Jurko) “Bohun” wśród wyrażeń “gangster, bandyta, łajdak i drań”. Nie, nie, nie i jeszcze raz nie. Nie zgadzam się na niebezpieczne trendy tworzenia nowych (z gruntu fałszywych) synonimów, wrzucania do jednego wora kryminalistów z kozakami, i wreszcie psucia chłopców i ich nomen omen kozackich marzeń. “Bohun” nie może funkcjonować jako obelga, to raczej nobilitacja, co zresztą temu cudnemu kotu się należy. Któryż to raz czytam o tym kocim Marlonie Brando… i za każdym razem zalewa mnie fala niezgody na wymieniane jednym tchem inwektywy wraz z tym prestiżowym przydomkiem. Tak, Czeczen to Bohun – kozak, ale szlachcic.
Rysiu Czeczen – podobno taki bandyta i gangster. Oczekiwałabym powieści w odcinkach, a tu nic. Ten jeden niesprawiedliwy wpis ma wystarczyć wszystkim głodnym kocich historii? Gdzie napady, burdy, ataki i gonitwy? Gdzie zdjęcia w ruchu i bezruchu? Waga jednej, mniejszej, marnej lungi to jeden Rysiu? Co ma znaczyć? Czyż waga prawdziwie ogromnej lungi nie odpowiada dwóm Czeczenom? Czyż jeden Rysiu to nie więcej niż pięć dyni piżmowych i dwanaście hokkaido?
Tyleż pisania o szylkretach przy okazji Trusi i ani słowa o niezwykłym umaszczeniu tego kozaka? Ech…