Jak dobrze odpocząć. Nasz sposób na udany urlop.

Rzeźba kota w mijanym zupełnym przypadkiem ogrodzie botanicznym w czeskich Teplicach.

W ciągu lat udało nam się wypracować model niemal idealnego sposobu spędzania urlopu. Nie było łatwo. Próbowaliśmy różnych podejść. Dokładnego planowania i pójścia na całkowity żywioł. Skupienia się na jednym miejscu i zmiany lokalizacji tak często, jak to możliwe. Pobijania rekordu w liczbie odwiedzonych atrakcji i całkowitego, słodkiego nieróbstwa. Z tych prób powoli wyłaniał się pewien schemat.

Różnorodność

To podstawa. W kwestii doznań musi być na bogato. Trzeba się trochę zmęczyć w górach i wybyczyć z książką na leżaku. Dokarmić intelektualnie w muzeum i odmóżdżyć oglądając serial. Zjeść coś dobrego. Pójść do sauny. Wypić kawę w kultowej kawiarni. Spróbować lokalnych przysmaków. Spokojnie posiedzieć na ławce w parku. Ważne, żeby była w tym równowaga. Trzeba zwalczyć FOMO (fear of missing out, strach, że coś nas omija) i pogodzić się z tym, że nie uda się zobaczyć wszystkiego. Taka różnorodność, na wszystkich możliwych poziomach, sprawia, że po urlopie nie mamy poczucia, że czas nam przeciekł przez palce.

Eksperymentowaliśmy z różną długością urlopów i liczbą miejsc, które odwiedzamy. Najlepszy efekt uzyskaliśmy mając dwa urlopy po 11 dni, oddzielone od siebie dwutygodniową przerwą. Rozpoczęcie urlopu w piątek i zakończenie w poniedziałek daje możliwość spokojniejszego wyjazdu i powrotu do rzeczywistości. W tych dniach robimy wszystko co już nie jest związane z pracą, ale jeszcze nie dotyczy wakacji. Jednym słowem gasimy pożary. Podczas każdego wyjazdu odwiedzamy dwa miejsca. Dzięki temu, jeśli coś pójdzie nie tak z wybraną lokalizacją (np. jesteśmy w górach i non-stop leje deszcz) lub trafił się felerny hotel (mocno rozrywkowe towarzystwo na całym piętrze), niewiele stracimy.

Charleroi w Belgii. Miejskie safari w tym najbrzydszym mieście na świecie obejmowało wizyty w nieczynnych halach fabrycznych, nielegalne przekraczanie bocznic kolejowych, spotkanie z lokalnym elementem i jazdę na gapę metrem. Adrenalina 🙂

Lokalne perełki

To jest największa frajda. Nie ciągnie nas do tłumnie obleganych zabytków. Często rozczarowują, są czasochłonne i w nieuzasadniony sposób kosztowne. Więcej radości daje nam wyszukiwanie lokalnych perełek. W ten sposób trafiliśmy do doskonałej kawiarni „Biała Lokomotywa” w Nowej Rudzie. Bardziej od monumentalnego Zamku Spiskiego na Słowacji pasowała nam wędrówka szklakiem lokalnej Kalwarii. Największa atrakcja Pragi? Muzeum Alfonsa Muchy.

Oto lista rzeczy, które sprawdzamy dla każdego miejsca, gdzie spędzamy urlop:

  • kultowe restauracje, bary, kawiarnie, lodziarnie
  • aktualne wystawy w galeriach sztuki – szczególnie te okresowe
  • targi i sklepy z lokalnym jedzeniem
  • ciekawe cmentarze
  • parki, ogrody botaniczne i arboreta
  • punkty widokowe

Zawsze coś się znajdzie. Ważne, żeby swobodnie modyfikować plany, jeśli trafi się coś wyjątkowego.

Betlejka w Ossolinie niedaleko zamku Krzyżtopór. Według tradycji ziemię do usypania tej kaplicy przywiózł z Ziemi Świętej w XVII wieku Kanclerz Wielki Koronny Jerzy Ossoliński.

Elastyczność i plan awaryjny

Sposób na uniknięcie rozczarowania. Tysiąc rzeczy może się wydarzyć i każdy misterny plan legnie w gruzach. Choroba, zła pogoda, nieprzewidziana sytuacja. Dwa urlopy i 4 lokalizacje zwiększają szanse, że coś z tego wszystkiego wyjdzie. Zdarzało nam się przez chorobę odwołać jeden z urlopów. Zdarzało nam się trafić w miejsce, gdzie pokój był mały i zatęchły, a na zewnątrz wiał wiatr i lało jak z cebra. Pojechaliśmy do Częstochowy nieświadomi obchodów dziesięciolecia Radia Maryja. Bogatsi o znajomość kilku kościelnych pieśni, których mimowolnie nauczyliśmy się w pociągu, zmieniliśmy na dworcu perony i wróciliśmy do domu. Pamiętamy to do dzisiaj jako świetną przygodę.

Nasz plan awaryjny to książki i podręczny zestaw gier (backgammon, kości i karty). Cały dzień czytania i kilka partii tryktraka rozegranych wieczorem przy kieliszku wina – tego nie może zabraknąć podczas żadnego urlopu. To ważne, żeby w czasie odpoczynku robić rzeczy, na które na co dzień nie ma czasu. Deszcz za oknem tylko ułatwia decyzję.

Motyw przewodni

To ostatni element, który wyłonił się podczas ostatniego urlopu. Zwiedzaliśmy Budapeszt podążając śladami dwóch węgierskich pisarzy Sandora Máraiego i Gyuly Krudy’ego. Zaskoczyło mnie, jak ciekawe było to podejście. Zobaczyliśmy miejsca gdzie typowy turysta rzadko trafia. Taki motyw przewodni wyznacza ramy całego pobytu i ułatwia planowanie. Mamy wyznaczone główne punkty programu i teraz wystarczy wpleść w to inne atrakcje. Wymaga to jednak solidnego, wcześniejszego przygotowania. Czy przyjmie się na stałe? Zobaczymy.

Cmentarz Kerepesi w Budapeszcie. Najsłynniejszy cmentarz na Węgrzech i jeden z największych parków rzeźb na wolnym powietrzu w Europie (56 hektarów).