William Saroyan „Tracy i jego tygrys”

– A więc nazywa pan to zwierzę tygrysem?
– Tak, choć wiem, że jest czarną panterą – odrzekł Tracy – lecz dla mnie to był zawsze tygrys.
– Pański tygrys?
– Tak.
– I pan się go nie boi?
– Nie.
– Ludzie boją się tygrysów.
– Ludzie boją się wielu rzeczy.

To cudowne, że od czasu do czasu trafia się na taką książkę. W zasadzie książeczkę, bo objętościowo jest to maleństwo. Maleństwo o wielkiej sile rażenia.

William Saroyan był amerykańskim pisarzem ormiańskiego pochodzenia. Opuścił szkołę, gdy miał piętnaście lat i od tamtego czasu uczył się sam. „Wyłonił się” jako pisarz w czasie Wielkiego Kryzysu. Jego utwory były przepełnione radością, celebrowały piękno życia pomimo biedy, głodu i powszechnego podważania wszelkich wartości.

Wielu krytyków miało problem z zaakceptowaniem oryginalnych i pełnych optymizmu historii Saroyana. Nazywali jego teksty niezdyscyplinowanymi. Oczywiście czytelnicy je pokochali. Pisał zabawnie, dziwacznie, ironicznie. Kurt Vonneguth określił Saroyana „pierwszym i wciąż najlepszym ze wszystkich amerykańskich minimalistów”.

„Tracy i jego tygrys” potwierdza to w 100%. Saroyan nie stosuje żadnych akrobacji językowych, wypełniaczy czy falbanek. Język jest goły jak święty turecki. Każde zdanie się liczy.

Taka prostota uderza ze zdwojoną siłą, choć treść wydaje się niepozorna, lekka i dowcipna.

Thomas Tracy miał trzy lata, gdy usłyszał wiersz Williama Blake’a „Tygrys”. Wiersz wrył mu się w pamięć, a on sam zaczął szukać własnego tygrysa. Marzył, by mieć takie zwierzę na własność. Dwanaście lat później wybrał się do zoo.

Tracy stał przy klatce, obserwując czarną panterę. Patrzył na nią przez całe pięć minut, potem wyrzucił niedopałek papierosa, odchrząknął, splunął i opuścił zoo.
– To jest właśnie mój tygrys – powiedział.

Tygrys Tracy’ego któregoś dnia staje się widzialny. W centrum Nowego Jorku wybucha panika. Aby uratować zwierzę przed śmiercią, Tracy musi zrobić coś, co można nazwać zawracaniem czasu.

Tygrys jest oczywiście pewnym symbolem. Zazdroszczę każdemu przyjemności czytania tej książki po raz pierwszy i odczytywania tego symbolu po swojemu.

Gdybym miała wymienić coś, co przypomina tę książeczkę, byłby to pewno „Mały książę”, chociaż „Tracy i jego tygrys” to o wiele bardziej „moja” bajka: niewymuszony dowcip, minimalizm, przenikliwe obserwacje ludzkich zachowań, bezpretensjonalne i mądre słowa, a także postać genialnego w każdym calu psychiatry Rudolfa Pingitzera.

W mojej czterostopniowej skali ocen daję pięć, bo dzięki tej książce przeczytałam wiersz „Tygrys” Williama Blake’a.

I jeszcze dwie ciekawostki. W języku angielskim funkcjonuje przymiotnik saroyanesque, czyli przypominający styl Williama Saroyana.

W 1940 roku Saroyan odmówił przyjęcia Nagrody Pulitzera za sztukę „Zabawa jak nigdy” (The time of your life), tłumacząc, że ten utwór nie jest wcale lepszy ani bardziej wyjątkowy od tego, co do tej pory napisał.

Perełka (5)