Willa Cather „Drzewo białej morwy”

John Bergson przywiózł ze Starego Świata przekonanie, że ziemia sama w sobie jest wartością godną pożądania. (…) Przyjechał, by ujarzmić tę ziemię, lecz pozostała nadal nieposkromiona i tak kapryśna, że człowiek nie wiedział, kiedy mu dokuczy i dlaczego. Czaiła się nad nią zapowiedź klęski”.

John Bergson przybył do Nebraski ze Sztokholmu. Miał wówczas 35 lat, żonę, córkę i dwóch synów. Życie na Wielkich Równinach nie było łatwe: a to całe bydło zginęło w śnieżycy, a to padły wszystkie świnie, a to ponownie nie udały się zbiory. Jego żona urodziła w Stanach trzech chłopców; dwóch zachorowało i zmarło.

Jedenaście lat po osiedleniu się w Ameryce, John Bergson umarł. Przed śmiercią przekazał farmę najstarszej córce i polecił, by młodsi bracia byli jej posłuszni, gdyż „Aleksandra wszystkim zarządzi najlepiej”. Polegał na niej w sprawach gospodarskich już wtedy, gdy była dwunastoletnią dziewczynką.

Aleksandra jest inteligentna, niezależna i odważna. Nie boi się ryzyka, ale nie jest to głupie ryzyko. Najpierw rozmawia, podpatruje, pyta. Analizuje przyczyny porażki tych sąsiadów, którzy popadli w długi a potem byli zmuszeni sprzedać ziemię. Wie, że w życiu trzeba podejmować trudne decyzje, ponieważ „najczęściej słuszne jest właśnie to, czego nikt nie robi”.

Osiąga dzięki temu wielki sukces. „Geniusz tej ziemi” zaczyna jej sprzyjać, farma rozrasta się i coraz lepiej prosperuje a Bergsonowie bogacą się.

Dalsza część powieści nawiązuje do historii miłosnej Pyrama i Tysbe, opisanej przez Owidiusza w „Metamorfozach”. Według legendy owoce czarnej morwy były pierwotnie białe, na czarno i czerwono zabarwiły się od krwi Pyrama i Tysbe.

Szczerze mówiąc, nie spodziewałam się takiego obrotu spraw a moja czujność czytelnicza została uśpiona. Wyobrażałam sobie, że po trudnych początkach całość zmierza do „żyli długo i szczęśliwie”. Niestety. „Wszystko, co się stało, zapisane było dokładnie na trawie i białych jagodach morwy, które spadły w ciągu nocy i pokryły się ciemnymi plamami”.

Willa Cather opatrzyła „Drzewo białej morwy” mottem z „Pana Tadeusza”.

Opisy przyrody (trochę odrzuca mnie to określenie, ale tu akurat pasuje jak ulał) są fantastyczne. Ujęła mnie trafność spostrzeżeń i niezwykły talent w przelewaniu ich na papier. Widać w nich rękę kogoś, kto szanuje, podziwia i dostrzega wyjątkowość otaczających go roślin i zwierząt.

Willa Cather opisywała coś, co znała od podszewki, czerpiąc inspiracje ze swojego dzieciństwa. Gdy miała dziewięć lat, jej rodzina zamieszkała w Nebrasce. Dziewczynka przeżyła szok, gdy z górzystych terenów Wirginii przeprowadziła się na porośnięte trawą prerie Nebraski. Ta przeprowadzka miała ogromny wpływ na Willę. Jak mówiła, to było szczęście, a zarazem przekleństwo jej życia. Fascynował ją bezkres Wielkich Równin. Poczuła również więź z przybyszami z Europy, pierwszymi osadnikami, którzy napływali do Stanów w poszukiwaniu lepszej przyszłości. Nasiąkała ich historiami. W 1923 roku zdobyła nagrodę Pulitzera za powieść „Jeden z naszych”, również biorącej początek w Nebrasce.

Mocna trója. (3)