Francis Scott Fitzgerald „Wielki Gatsby”

„Tajemniczy Gatsby działał na wyobraźnię, to nie ulegało wątpliwości: mówili o nim szeptem nawet ci, dla których mało co na tym świecie warte było zniżenia głosu”.

Podobno Francis Scott Fitzgerald tworzył postać Gatsbiego zainspirowany „Ucztą Trymalchiona” Petroniusza. Trymalchion jest ambitny, zamożny, nieokrzesany i wszechstronnie niedouczony. Ostentacyjnym bogactwem chce zaimponować zaproszonym na ucztę gościom.

Narratorem „Wielkiego Gatsbiego” jest Nick Carraway, weteran wojenny (właśnie skończyła się I wojna światowa), który pracuje jako makler w Nowym Jorku. Jego sąsiadem na Long Island jest niejaki Jay Gatsby. O Gatsbym krążą rozmaite historie: że jest siostrzeńcem cesarza Wilhelma i „stąd ma tyle forsy”, że to przemytnik alkoholu, że kiedyś zabił człowieka, że mógł być niemieckim szpiegiem w czasie wojny, że studiował w Oksfordzie. Pomimo słusznych podejrzeń o szemrane interesy nie przeszkadza to dziesiątkom ludzi bawić się u niego i bez żadnych oporów korzystać z jego gościnności.

Jay Gatsby urządza bowiem fantastyczne przyjęcia, które są rozpasane jak całe lata dwudzieste w Ameryce. Mimo prohibicji (a właściwie: z powodu prohibicji) alkohol leje się strumieniami i wszędzie rozbrzmiewa jazz, bo to przecież „The Jazz Age”.

Niewielka objętościowo powieść, z garstką bohaterów doczekała się już pięciu ekranizacji. Moim zdaniem nawet ta z 2013 roku w żadnym stopniu nie dorównuje książce. Tak jak czytanie „Wielkiego Gatsbiego” kojarzyło mi się z szybką jazdą samochodem, jego oglądanie śmiertelnie mnie znudziło i nawet Leonardo DiCaprio tu nie pomógł.

Mistrzostwo książki to w dużej mierze zasługa świetnej, pierwszoosobowej narracji. Nick Carraway jest inteligentny, dowcipny, i przede wszystkim, nie jest gadułą. Odsłania historię w intrygujący sposób. A historia jest wciągająca i smutna, z poruszającym zwrotem akcji. Od spotkania dawnych znajomych akcja wciąż przyspiesza i bach! Jedna śmierć. Druga. Trzecia. Koniec amerykańskiej sielanki. Żadnego happy endu.

Według mnie towarzyskie obserwacje zawarte w książce są perełkami, podobnie jak pijackie rozmowy i poalkoholowe sceny. Podejrzewam, że F. Scott Fitzgerald obficie czerpał ze swojego bogatego doświadczenia. Zresztą odniesień autobiograficznych jest wiele. „Biedni chłopcy nie powinni myśleć o ożenku z bogatymi dziewczętami” miał usłyszeć Fitzgerald od majętnego ojca swojej sympatii, gdy był ubogim studentem Princeton. Zawsze miał ambicje, by należeć do śmietanki towarzyskiej. I chyba, tak jak Jay Gatsby, nie zaakceptował faktu, że jako parweniusz nigdy tak naprawdę nie należał do świata „starej” elity.

Soczysta opowieść, bez słabych punktów wg mnie (4)