„Beznadziejne miłości nigdy nie przemijają”. Sándor Márai „Dziedzictwo Estery”.

Akcja „Dziedzictwa Estery” ogranicza się do jednego dnia, ale obejmuje historię całego życia bohaterki. Od pierwszych słów tej minipowieści wyczuwa się napięcie. Atmosfera niepewności jest misternie konstruowana i nie przeszkadza w tym fakt, że bohaterka i jednocześnie narratorka, Estera, w drugim zdaniu ogłosza, że zanim umrze, chce opisać, co się zdarzyło tego dnia, kiedy Lajos był u mnie po raz ostatni i ograbił mnie.

Estera to kobieta po czterdziestce. Żyje ze swoją krewną Nunu od czasu gdy Lajos, jedyny mężczyzna, którego Estera kochała, porzucił ją. Porzucił i ożenił się z jej siostrą. Siostra już nie żyje.

Lajos jest kanciarzem, oszustem, lekkoduchem, naciągaczem i mitomanem. Estera łudzi się, że Lajos przyjeżdża, i każdemu odda to, co jest mu winien, dotrzyma przysięgi i ureguluje weksle. Nic takiego się jednak nie dzieje. Zamiast tego wychodzi na jaw kilka rodzinnych tajemnic, zdrad i przechwyconych listów. Spotkanie po latach kipi od emocji.

Estera wie, że Lajos to samo zło, ale przez to, że „jest silniejszy” jest mu całkowicie podporządkowana, przyznaje rację jego pokrętnej logice i tłumaczeniom. Powinna go nienawidzić, a ciągle kocha, niby zna go na wylot, a wciąż daje się omamić. Ale czemu pozostałe postacie też są takie ślepe? Wszyscy, którzy mieli styczność z Lajosem zdają się zachowywać tak, jakby cierpieli na syndrom sztokholmski.

Autorka recenzji z 2009 roku Maya Jaggi zastanawia się (biorąc pod uwagę antynazistowską postawę Sándora Máraiego), czy Estera symbolizuje zahipnotyzowane masy, pozbawione swojego dziedzictwa przez charyzmatycznych oszustów z kłamliwymi obietnicami, które prowadzą do katastrofy.

Faktycznie, Estera zachowuje się jak lunatyczka, jakby była w transie. Jest jak ćma lecąca do płomienia. Ale osobiście nie miałam z bohaterami skojarzeń politycznych, bo dla mnie Lajos to postać przypominająca Sindbada ze świata, który stworzył Gyula Krúdy, pisarski mistrz i fascynacja Sándora Máraiego. Tak Lajosa widzi jego córka Ewa:

Jest w nim coś z rybaka i myśliwego: rano wsiada na konia – samochód miał zawsze, nawet w najgorszych czasach i najczęściej sam go prowadził – i wyrusza w to dziwne pustkowie albo do lasu, którym jest dla niego miasto, węszy, zasadza się, upoluje stówkę, wraca do domu, upiecze ją i każdemu da kęs; ale później, dopóki starczy zdobyczy, całymi dniami lub tygodniami nic go nie interesuje. W gruncie rzeczy to jest to, co w ojcu kochamy; ty także Estero, kochałaś w nim właśnie to. Ojciec potrafi pozbyć się fortepianiu lub dobrej posady jak znoszonych rękawiczek; wiesz dobrze, że nie szanuje rzeczy ni kosztowności. (…) Tak naprawdę to nic go nie obchodzi, jedno go fascynuje: niebezpieczeństwo, ten dziwny rodzaj niebezpieczeństwa, czyli samo życie… Bóg jeden to wie, Bóg to rozumie. To niebezpieczeństwo jest mu niezbędne, życie wśród ludzi, życie bez kompromisów, co więcej, takie życie, które z ciekawości atakuje kompromisy, aby je potem z roztargnieniem odrzucić.

„Dziedzictwo Estery” przypomina trochę poźniejszy „Żar” Máraiego. Po pierwsze, wspomniana akcja, ograniczona do jednego dnia, ale obejmująca szczegółową relację z całego życia bohaterów. Po drugie, intensywna, młodzieńcza, męska przyjaźń. Po trzecie, postać ni to niani, ni służącej, ni opiekunki; osoby, która trwa przy rodzinie od dziesiątek lat. Po czwarte, teatralne wyczucie i wrażliwość Máraiego, połączone ze zwięzłością i prostotą.

Wspaniała proza. Minipowieść – perła.

Źródła: