Gdy opisuję przeczytane książki, mam dla nich pięciostopniową skalę ocen: 0 – natychmiast przestać czytać, 1 – odradzam, 2 – można, 3 – warto, 4 – koniecznie.
Zastanawiałam się nad sensem tych najniższych ocen. Naprawdę rzadko trafiam na złe książki, bo książki wybieram starannie. Gdybym jednak trafiła na „gniota”, to rzecz jasna przestałabym czym prędzej czytać i nie zawracała sobie nim głowy. Ale czy byłoby uczciwie krytykować coś, czego nie przeczytałam do końca?
I wtedy przypomniałam sobie książkę ”Hiding in plain sight”. Przeczytałam ją od deski do deski, co więcej, byłam na spotkaniu z jej autorem. W końcu nazwisko somalijskiego pisarza Nuruddina Faraha pojawia się na listach potencjalnych kandydatów do literackiej nagrody Nobla.
Książkę otwierają dwie strony świetnych wręcz opinii. Prolog jest ekscytujący. I jeśli chodzi o zalety, to by było na tyle.
Somalijczyk o imieniu Aar jest pracownikiem ONZ. Na stałe mieszka w Nairobi, stolicy sąsiadującej z Somalią Kenii. Samotnie wychowuje dzieci, odkąd jego żona porzuciła rodzinę by zamieszkać ze swoją hinduską kochanką. Aar od trzech miesięcy pracuje w stolicy Somalii, i kilka dni przed opuszczeniem Mogadiszu ginie w zamachu terrorystycznym. Ma młodszą siostrę Bellę, która staje się centralną postacią powieści. Bella, uznana fotografka, rzuca pracę i dotychczasowe życie w Rzymie, żeby w Nairobi zająć się dziećmi brata.
Prolog jest wciągający, dramatyczny i wprowadza czytelnika w błąd, jeśli ten spodziewa się ciągu dalszego. W ataku terrorystycznym ginie 30 osób i wydaje się, że kryją się za nim osobiste porachunki, ale ten temat zwyczajnie się rozmywa. W dalszej części powieści nie brakuje poważnych zagadnień, jak prawa rodzicielskie małżonków pozostających w separacji czy uprzedzenia Afrykanów wobec homoseksualistów, ale są one okutane w banalne rodzinne ustalenia, szczegółowe przepisy kulinarne i taki groch z kapustą, że nie sposób niczego brać na poważnie.
Proza jest nudna i najeżona wyświechtanymi frazami. Czytałam ją po angielsku, z którym dobrze sobie radzę, ale sporo słów sprawdzałam z ciekawości, czy w ogóle istnieją. Podejrzewam, że można je znaleźć tylko w słowniku i nawet native speakerzy o nich nie słyszeli. Encyklopedia Britannica pisze eufemistycznie o „odświeżającym i często przypadkowym” używaniu języka angielskiego przez Faraha. Jeśli zajrzy się na stronę The New York Times czy The Washington Post i przeczyta recenzje ”Hiding in plain sight” w całości, są znacznie mniej cukierkowe, niż fragmenty wybrane do książki.
Dialogi są sztuczne, drętwe, nieżyciowe i złe. I nie jest to w żaden sposób ludzki język, ale język agitek politycznych, dydaktyki i obyczajowych deklaracji. Życia w nim tyle, co w instrukcji obsługi pralki. Język postaci nie różni się między sobą, tak samo mówi nastolatek jak i jego siostra, matka, ciotka, czy któryś z trzech kochanków Belli.
Belli udało się bowiem zrealizować marzenie-fantazję o trzech kochankach. Jednego z mężczyzn wybrała ze względu na wygląd (model z Kenii), drugiego ze względu na inteligencję (filozof z Mali), a trzeci „ma dużego” i jest ogierem w łóżku (rzeźbiarz z Brazylii).
Właśnie Bella to największa słabość tej powieści. Bohaterka tak nieomylna, wyzwolona, pozbawiona wątpliwości, majętna, rozwiązująca wszystkie problemy w okamgnieniu, że aż groteskowa.
Infantylność wielu scen poraża. Na przykład Bella upomina bratanka za niewłaściwe zachowanie. A on, niby zdrowy i normalny nastolatek, odpowiada swojej ciotce tak:
„Czy mogę na tobie polegać, byś była moją przewodniczką i poprawiała mnie, gdy popełnię błąd?”
Litości!!!

Bellę rażą jakiekolwiek uogólnienia o Somalijczykach. Jednocześnie niemal na każdej stronie opowiada o tym, że Kenijczycy są rasistami i homofobami, że są lekkomyślni i brutalni. Książki w Nairobi kosztują pięć razy więcej niż w Stanach czy Anglii i większości ludzi na nie nie stać. Kenijscy kierowcy są fatalni. A ile w Kenii porachunków rodzinnych, przemocy i zabójstw za czarną magię! Nawet kuchnia kenijska to nic innego jak ”bland peasant cooking”, mdłe jedzenie dla wieśniaków, które nie ma żadnych kosmopolitycznych wpływów i służy tylko temu, by zapchać żołądek.
Aż dziw bierze, że Bella właśnie w Nairobi zdecydowała się osiąść i wychowywać bratanków, skoro ma wszelkie możliwości, by przeprowadzić się do Europy. Kenijscy czytelnicy piszą wprost, że według nich Nuruddin Farah czuje niechęć, wręcz nienawiść do Kenii i Kenijczyków.
Komuś, kto nic nie wie o Somalii, książka niewiele uświadomi. Owszem, mowa na przykład o tym, że w Mogadiszu, stolicy Somalii toczy się walka między klanami a kraj co chwilę spływa krwią. Ale zaraz obok jest długaśny wywód na temat tego, jak kiepskimi turystami są Somalijczycy. Mało kto chodzi do muzeów, wyjazdy są po to, żeby odwiedzić rodzinę lub znajomych, i nikt przy okazji nie zaglądnie do jakiegoś parku czy zabytku. Serio? Do jakiej części populacji się to odnosi? O których Somalijczykach tu mowa?
Miałam w tym miejscu bardzo silne skojarzenie ze starą grą komputerową „Cezar”. Gracz buduje rzymskie miasta i nimi zarządza. Zaczyna od małych prowincji, a żeby zakończyć dany poziom wystarczy odpowiednia liczba mieszkańców. Potem jest coraz trudniej, trzeba zarabiać pieniądze, szkolić armię, zapewnić ludziom rozrywkę. Ale schemat jest taki sam. Najpierw ludzie muszą mieć domy, dostęp do wody i jedzenia. A gdy mają zapewnioną higienę, edukację i bezpieczeństwo, zaczynają domagać się „igrzysk”. Nigdy nie dopominają się o rozrywkę, jeśli brak im dachu nad głową. Jeśli nie mają wody, wyprowadzają się.
To a propos tych rozważań Belli, że Somalijczycy nie zwiedzają. Nie chcę popadać w skrajności, że Somalia to jedynie morskie piractwo, podziały plemienne, głód i nędza, bo ta książka to nie reportaż. Ale nie zmienia to faktu, że Somalia znajduje się w czołówce Indeksu Państw Upadłych.
Nuruddin Farah walczy ze stereotypami, ale robi to w tak nachalny i toporny sposób, że według mnie odnosi odwrotny do zamierzonego skutek. Jeśli próbował stworzyć swego rodzaju utopię, wyszedł mu z tego pamflet.
Zachęcam śmiało, by każdy skorzystał na mojej stracie czasu i nie zaprzątał sobie tą książką głowy.