Sándor Márai. Odejść na własnych zasadach.

Dlaczego ktoś, kto ma 89 lat, popełnia samobójstwo? Czemu człowiek, który przeżył dwie światowe wojny, nie czeka na naturalną śmierć? Czy to, że życie odbiera sobie starzec nie szokuje w jakimś stopniu bardziej? Ów starzec wypytuje znajomego lekarza, jaki jest najlepszy sposób, żeby „to” zrobić, żeby nie było żadnych niespodzianek. Potem zadaje sobie trud, by kupić broń. Następnie idzie na szkolenie i uczy się, jak tej broni używać. I zapisuje w swoim „Dzienniku”:

To jedno z najdziwniejszych przedsięwzięć mojego życia, na zakończenie przygotowania do podróży „z której nikt nie wraca”. Wtedy Sándor Márai miał 86 lat, na ostateczny krok zdecydował się trzy lata później.

Rozważania o sprawach życia i świadomej śmierci towarzyszyły mu chyba od zawsze. W „Czterech porach roku”, które napisał jeszcze przed czterdziestką, znajduje się miniatura pod tytułem „Morfina”. I Márai pisze w niej tak:

W trzech fiolkach przechowuję dziewięć centymetrów sześciennych morfiny. Od czasu do czasu otwieram szufladę, spoglądam na buteleczki, uspokajając się, niczym skąpiec, który gromadzi jakieś cudowne skarby. Tym skarbem jest śmierć, słodka i senna śmierć, której nikt nie może mi odebrać. Mijają lata i przez tak długi czas nie myślę o tych fiolkach.

Ale niekiedy biorę do ręki kruchą buteleczkę i od razu poprawia się moje samopoczucie. Śmierć nie może być jakąś wielką rzeczą ani tak znowu straszną. Nie ma smaku, nie ma zapachu. Nie ma kształtu. Nie ma właściwości. Każde ziemskie słowo opisuje ją niedoskonale. Wszystko, co możemy powiedzieć, jest definicją; ale śmierć jest przeciwieństwem definicji. Podnoszę fiolki, przez chwilę trzymam je pod światło, potem wzruszam ramionami i żyję dalej.

A czytelnik czyta dalej. Zaraz potem ma zaserwowaną scenkę jedzenia śniadania przez świeżo upieczonych kochanków, następnie wspomnienie zapachu jednej z bocznych ulic londyńskiej dzielnicy Whitechapel. Refleksja o morfinie w tym towarzystwie wydaje się lekka i wręcz żartobliwa.

Zupełnie inny ciężar gatunkowy mają słowa zapisane przez Máraiego w „Dzienniku” w 1944 roku.

Niewykluczone, że bez alkoholu w tych tygodniach już popełniłbym samobójstwo. Morfinę mam, wystarczy dla uśpienia na wieki kilku osób. A wino pomogło mi przetrwać takie noce.

Noce, o których mowa, to czas nalotów i bombardowań Budapesztu, ostrzały artyleryjskie, terror i panika. Strach o bliskich, próby zdobycia jedzenia. Rosjanie wkraczają na Węgry, Niemcy się z nich wycofują, rabując i niszcząc przy okazji, co tylko się da.

Z „Dziennika” dowiadujemy się, że w tym samym mniej więcej czasie Márai pisał zakończenie powieści „Siostra”. W „Siostrze” też pojawia się motyw samobójczej śmierci; para kochanków wstrzykuje sobie truciznę. Jednak to, co uderza wszystkich po tej śmierci, to nadzwyczajny porządek panujący w pokoju kobiety i mężczyzny: starannie ułożone ubrania w szafie i na krzesłach, przedmioty na toaletce w równych rządkach, dwa listy, w których okoliczności ich czynu są precyzyjnie wyjaśnione.

I wszędzie ten idealny porządek dokoła śmierci: dręczący porządek, podejrzany, niepokojący, obsesyjny porządek. Kiedy ktoś przygotowuje się do ostatecznego nieporządku, do wielkiego nic, do całkowitego unicestwienia, do śmierci, zawczasu starannie porządkuje wokół siebie wszystkie przedmioty i rekwizyty: wszyscy to tak odebraliśmy i strwożeni milczeliśmy. Ten nadzwyczajny ład przerażał silniej niż widok martwych ciał mężczyzny i kobiety: odzwierciedlał bowiem daremność wszelkich przedsięwzięć, jakich człowiek z kurczową starannością próbuje się podjąć nawet w chwilach ostatecznych.

Pisał te słowa ponad 40 lat przed swoją śmiercią. Może już wtedy uznał, że gdy człowiek zamierza odebrać sobie życie, w minimalnym stopniu należy tym całym bałaganem obciążyć innych. I przed swoją śmiercią podjął równie staranne i drobiazgowe przygotowania. Ostatnia wola, testament, listy – wszystko było zawczasu gotowe i podpisane. W mieszkaniu ład, pedantyczny porządek na biurku.

W 1983 roku, trzy lata przed śmiercią swojej żony, zapisał w „Dzienniku”:

Syn Pála Telekiego, Géza, popełnił samobójstwo w Waszyngtonie. Miał raka, a jego żona była cierpiącą na chorobę Parkinsona niedołężną istotą, bał się, co się z nią stanie, jeśli on umrze wcześniej. Zastrzelił chorą żonę, pieska, którego mieli, a potem skończył ze sobą. W tej tragedii jest logika. W ciągu ostatniego roku ja też myślałem o czymś takim, na marginesie i w roztargnieniu, ale jednak.

Teresa Worowska, znawczyni życia i twórczości pisarza, tłumaczka m.in. „Dziennika” wyjaśnia, jakie były najbardziej prawdopodobne przyczyny dramatycznej decyzji Máraiego.

W ostatniej fazie życia swojej żony Ilony Sándor Márai obserwował, co się dzieje, gdy człowiek traci panowanie nad ciałem i w pewnym momencie traci panowanie nad umysłem. Przerażała go myśl, że z nim może stać się podobnie.

Z każdym rokiem ubywało mu sił. Zwykłe poruszanie się po mieszkaniu stawało się wielkim wysiłkiem. I znów jest to coś, nad czym już wcześniej wielokrotnie rozmyślał. W powieści „Krew świętego Januarego” mężczyzna prosi kobietę, żeby go zabiła, ponieważ sam jest zbyt zmęczony i nie ma zwyczajnie siły, by to zrobić.

Powiedział, że do samobójstwa potrzebna jest bardzo wielka siła, siła wariata… Wielu lekarzy uważa, że każdy samobójca w tej jednej chwili wariuje… Ale on nie zwariował. Jest po prostu człowiekiem, który nie ma dość sił, aby to zrobić, dlatego prosi mnie, abym mu wyświadczyła tę grzeczność, abym go zabiła.

W „Dzienniku” Márai też martwi się, że nie zdąży się zabić, zanim stanie się po prostu bezwładny.

Jednak to, co ostatecznie wpłynęło na decyzję o odebraniu sobie życia była całkowita samotność. W niewielkim odstępie czasu zmarła siostra pisarza Kató i brat Gábor. Następnie żona Lola, z którą przeżył sześćdziesiąt dwa lata i osiem miesięcy. Potem brat Géza, utalentowany reżyser filmowy. Ostatecznym i niespodziewanym ciosem była śmierć przybranego syna Jánosa. W wieku czterdziestu sześciu lat padł jak rażony gromem. Jakby go L. przywołała czytamy w „Dzienniku”.

„Kilka minut po 13stej, 21 lutego 1989 roku Márai zadzwonił na policję wyjaśniając, gdzie znajduje się mieszkanie wychodzące na sandiegański Balboa Park, i że za chwilę odbierze sobie życie” napisał Scott Martelle w Los Angeles Times.

Zanim strzelił sobie w usta, założył na głowę nylonową torbę, żeby nie nabrudzić.


Źródła:

  • Sándor Márai „Krew świętego Januarego”, przełożył Feliks Netz, Czytelnik, 2006
  • Sándor Márai „Cztery pory roku”, przełożył Feliks Netz, Czytelnik, 2015
  • Sándor Márai „Siostra”, przełożył Feliks Netz, Zeszyty Literackie, 2017
  • Sándor Márai „Dziennik” tom 1 1943-1948 oraz tom 5, 1977-1989, wybór, przekład, opracowanie, przypisy i posłowie Teresy Worowskiej, Czytelnik, 2020
  • Spotkanie z Teresą Worowską w De Revolutioninbus Books&Cafe, prowadzenie Łukasz Wojtusik
  • https://www.latimes.com/archives/la-xpm-2002-jan-15-lv-marai15-story.html