„Jest pierwsza liga i jest druga liga, i trzecia, tak jak w piłkarstwie. W pierwszej lidze, mówię o sztukach, no to gra Mrożek, ja i Różewicz (ewentualnie)”.

Ireneusz Iredyński miał, po pierwsze, niesamowitą łatwość i szybkość pisania. Porównywano go w tym do żonglera. Po drugie, działał w niezwykle szerokim spektrum: poezja, proza, sztuki teatralne, scenariusze, teksty piosenek, słuchowiska. Po trzecie, zachowywał się skandalicznie.
Wlepienie kobiecie policzka zdarzało mu się nierzadko, o czym mówiła jego niegdysiejsza partnerka, Jadwiga Staniszkis (tak, ta profesor Staniszkis). Zgasić komuś papierosa w uchu? Ależ proszę! Ale miał również oddanych przyjaciół, którzy mówili, że był ciepły, serdeczny, miły, i bardzo kochał zwierzęta. Przesiedział 3 lata w więzieniu „za napad z ch…. w ręku”, jak potem żartowano. Przez wiele lat był inwigilowany przez komunistyczne władze. Zmarł w wieku 46 lat; przeczytałam w “Obławie” Joanny Siedleckiej, że przegrał walkę z alkoholem, ale na mój gust Iredyński nigdy z alkoholem nie walczył.
Pierwszy raz usłyszałam o Ireneuszu Iredyńskich z „Listów” Stanisława Lema i Sławomira Mrożka. Jego nazwisko przewijało się w ich korespondencji wielokrotnie. Można powiedzieć, że dwóch uznanych pisarzy intensywnie i systematycznie „obrabiało” młodszego kolegę po piórze. Nie przebierali w słowach i złośliwościach. „Ireneusz, którego razem nie ukochaliśmy”, „Szalenie Zdolny Kurwipołeć, Jebur Ontologiczny, Super-Maciornik” – to słowa Lema. Ale gdy pisał Mrożkowi o „Jasełkach”, chwalił, że są napisane z biglem i z jajami, że „są tam partie doskonałe”.
Mrożkowi z większym trudem przychodziło napisanie podobnych pochwał. Z grubsza rzecz biorąc Lem miał wówczas 40 lat, Mrożek 30 a Iredyński 20 (z grubsza, bo korespondecja obejmowała lata 1959-1966). Lem komentował sukcesy i skandale Iredyńskiego z pewnym dystansem. „Oczywiście to, co młody I. robi z panienkami, jest raczej tematem dla jakiegoś prokuratora, a nie dla nas; my moglibyśmy się tylko interesować tym, co z tego przełazi przez jego duszę celem przetransformowania w literaturę (…)”. Natomiast Mrożek gardził trybem życia Iredyńskiego, a jednocześnie chciał być taki, jak on, skoro napisał „Boże, stworzyłeś mnie Polakiem, więc dlaczego nie stworzyłeś mnie Iredyńskim?”. Zwyczajnie mu zazdrościł.
Przytoczę tu dość długi fragment, który dobrze oddaje stan ducha nieszczęsnego Mrożka.
„Ale inna rzecz jest groźniejsza, nie Jasełka. Otworzyłem radio – bardzo rzadko to mi się zdarza – a tu z radia I.I. głosem nosowym mówi o swojej najnowszej książce, Dzień oszusta. (A przedtem zapowiedź, że jest to niezmiernie ciekawe wydarzenie w literaturze polskiej, takie, że Jezus). (…) I mówił tak pięknie o bohaterze tej książki, że to „aktor ciągle czuły, czujny, panujący nad grą, ciągle dobierający klucze do sytuacji…”. Trzeba by to przeczytać. Tak jak to wygląda, nastaje I.I. w piśmiennictwie polskim, niestety, bo tym razem to może być naprawdę bardzo dobre, niestety”.

Lem i Mrożek rozłożyli „Dzień oszusta” na czynniki pierwsze i gdy czytałam ich piętrowe analizy, pomyślałam, co ja tu jeszcze mogę dodać? Ameryki nie odkryję, ale napiszę o swoich wrażeniach swoimi słowami.
„Dzień oszusta” mnie zmęczył. Nowelka naładowana jest opisami wewnętrznych stanów bohatera, a sam bohater jest wstrętny i zachowuje się odrażająco. Oczywiście, z pisarskiego punktu widzenia patrzę na to zazdrosnym okiem. Ale jestem przede wszystkim czytelnikiem, który chce historii, opowieści i bohatera z jakimś celem. Tutaj są scenki, są przemyślenia, szczegółowe opisy tego, co bohater widzi za oknem czy barłogu, z którego nie chce mu się wstać. Jest też dużo niedomówień. Chociaż lubię, gdy nie ma dosadności i kawy na ławie, to tutaj miejscami ciut za dużo pozostawiono domysłom czytelnika. Owszem, czułam się zszokowana całkowitym przekraczaniem granic. A przez to, że wcześniej przeczytałam sporo o samym Iredyńskim, zastanawiałam się, czy autor pisze o sobie? Ale przecież nie należy utożsamiać autora z bohaterem i podeprę się zgrabnym zdaniem Lema z eseju „Miniatura nihilisty”, że „przypisywanie zboczeń bohaterów ich twórcom wydaje mi się zakazane, nie tyle nawet przez wzgląd na obelżywość podobnego postępowania, co przez jego nieistotność”.
Szalenie podoba mi się precyzja języka Iredyńskiego, te „żółkniejące rżyska, które stoją w czerwonej poświacie” i stwierdzenia typu „poczułem czczość”. Jednak ciekawsze było dla mnie czytanie o „Dniu oszusta” niż faktyczna lektura tej noweli. O wiele bardziej podobała mi się „Manipulacja”. Ta książeczka ma wszystko, co mi imponuje w pisaniu: precyzję, dowcip, intrygę i zero nadmiarowości.
Trzy na szynach