
„Złamałbym dwadzieścia ślubów milczenia dla przyjemności utarcia panu nosa. Widok tego, w jaki sposób zapala pan cygaro popchnąłby księdza do naruszenia tajemnicy spowiedzi”.
W latach dziewięćdziesiątych przepytano funkcjonariuszy angielskich służb specjalnych MI5, która powieść XX wieku najlepiej oddaje charakter działania ukrytej agentury, policji politycznej i tajnych operacji. Bez wahania wskazali na powieść Gilberta K. Chestertona „Człowiek, który był Czwartkiem”.
Należę do tych czytelników, którzy nie wierzą, że w takim plebiscycie nie wygrał John Le Carre. Ale moje zdumienie było jeszcze większe, gdy zaczęłam czytać „Człowieka…”. Wciągnęłam się w „normalną” historię szpiegowską a ta przemieniła się w mieszankę farsy, groteski i paradoksu. Jest tu i dystopia, i metafizyczny moralitet, i humor w stylu Monty Pythona, chociaż Chesterton tworzył grubo przed Pythonami. Sensacyjna opowieść o prowokacji i dezinformacji to tak naprawdę pretekst do wyrażania kwestii filozoficznych i żarliwych przekonań religijnych.
Chesterton przeszedł krętą drogę do wiary (i katolicyzmu), i zapewne dlatego miał tę wiarę tak mocno ugruntowaną. Bronił światopoglądu i tych prawd, do których sam doszedł. To właśnie on stworzył postać księdza Browna, detektywa-amatora, który wiedzę o naturze zła czerpie z konfesjonału.
Jednak niezależnie jakie kto ma przekonania, nie może odmówić Chestertonowi oryginalności spostrzeżeń i błyskotliwych uwag. O rzeczach zasadniczych umiał pisać humorystycznie, głębokie myśli ubierał w pociągającą formę. Świat postrzegał jako scenerię walki dobra ze złem. „Człowiek, który był Czwartkiem” to rozważania o sensie istnienia. Wielu nazywa tę powieść proroczą, bo w 1908 roku Chesterton opisywał to, o czym słyszy się dziś (podobne hasła i argumenty przy wieszczeniu apokalipsy, starciu cywilizacji, walce anarchii i starego porządku). Innymi słowy wszystko już było, zmieniają się tylko stroje i dekoracje, historia nikogo niczego nie uczy.
To, co mnie niezwykle ujęło w „Człowieku…” to sposób prowadzenia sporów i dyskusji. W świecie dam i dżentelmenów Chestertona kłótnie są szczytem kultury, nieprzyznawanie komuś racji odbywa się w sposób elegancki, wyśmiewanie przeciwnika to zawsze wyszukana grzeczność. W porównaniu z językiem dzisiejszej debaty politycznej, jest to jak powiew świeżego powietrza.
Podobne dyskusje Gilbert Keith Chesterton prowadził z kolegami po piórze, Herbertem Georgem Wellsem czy Georgem Bernardem Shawem. Politycznie i światopoglądowo różnili się całkowicie, ale to, że się spierali nie przeszkadzało im się przyjaźnić.
Intryga w „Człowieku, który był Czwartkiem” staje się niestety przewidywalna. Natomiast surrealistyczne sceny tuż przed finałem są dla mnie majstersztykiem ze względu na rozmach, tempo i, taką jak w snach, logikę.
Trója z plusem (
)