Od ładnych paru lat regularnie sięgam po Sándora Máraiego. „Żar” przeczytałam nie wiem ile razy. „Księga ziół” bez przerwy leży przy moim łóżku. Zawsze, gdy czytam jakąkolwiek książkę zaznaczam te fragmenty, które chcę zapamiętać, wypisać, coś zanotować, bo w jakiś sposób wbiły mnie w ziemię. W przypadku Máraiego na ogół wygląda to tak:

Większość książek Máraiego dostępnych w księgarniach już mam. Systematycznie zaglądam też do antykwariatów i sprawdzam, czy któraś z najrzadszych perełek gdzieś się pojawiła. Czasem coś „rzucą”, ale ceny są zazwyczaj z chińskiego kosmosu. Dlatego zapisałam się do biblioteki w Mielcu i odnowiłam również kartę w wojewódzkiej bibliotece w Kielcach. Mielecki asortyment Máraiego mam już prawie przeczytany, a jak obrobię się w Kielcach, ruszam na Rajską do Krakowa, by rozprawić się z tamtejszą biblioteką.
Ostatnio Daniel zadał mi pytanie, czemu do tej pory nic nie napisałam o tym pisarzu, skoro ciągle go czytam. Faktycznie, w samym styczniu przeczytałam „Siostrę”, ponownie „Żar”, piąty tom „Dziennika” i kończę „Krew świętego Januarego”. No właśnie, dlaczego?
Uczciwa odpowiedź na to pytanie brzmi: nie wiem, jak to wszystko ugryźć. Sándor Márai to ogrom twórczości. Mnóstwo już przeczytałam, ale to wciąż kropla w morzu tego, co ten człowiek stworzył. Poza tym mam zwyczajne obawy (Czy właściwie odczytuję kontekst? Czy nie spłycam przemyśleń? Czy ogarnę?). Odnoszę również wrażenie, że już tyle napisano na jego temat, że każda kolejna rzecz będzie wtórna. Z drugiej strony, ten autor skłania do takich refleksji, zastanowienia i poszerzenia horyzontów, że każda chwila poświęcona na lekturę czy pisanie o nim stanowi prawdziwą wartość. Sama doznałam olśnienia, czytając rozważania Máraiego o szukaniu formy dla swojego tematu, które wykorzystam w tym, co od długiego czasu mozolnie piszę.
Sándor Márai ma wielkie szczęście do polskich tłumaczy. Przekłady Feliksa Netza, Teresy Worowskiej, Ireny Makarewicz i Jerzego Snopka są po prostu kongenialne. Stwierdzenie, że Márai był jak latarnia morska to słowa pani Teresy Worowskiej, gdy opowiadała o bezkompromisowości Máraiego. „Márai, w przeciwieństwie do większości ludzi, okolicznościom nigdy się nie kłaniał. Był jak latarnia morska. A latarnia morska nie może mieć kółek, musi trwać w jednym miejscu, żeby żeglarze na 100% wiedzieli, że zmierzają we właściwym kierunku”.
Z kolei pani Irena Makarewicz wyjaśnia raz na zawsze kwestię wymowy i odmiany przez przypadki nazwiska węgierskiego pisarza w rozmowie z Anną Dziewit-Meller w Bukbuku.
Przypadek | Pisownia | Wymowa |
---|---|---|
Mianownik (Kto? Co?) | Sándor Márai | Szandor Maroi |
Dopełniacz (Kogo? Czego?) | Sándora Máraiego | Szandora Maroiego |
Celownik (Komu? Czemu?) | Sándorowi Máraiemu | Szandorowi Maroiemu |
Biernik (Kogo? Co?) | Sándora Máraiego | Szandora Maroiego |
Narzędnik (Z kim? Z czym?) | Sándorem Máraim | Szandorem Maroim |
Miejscownik (O kim? O czym?) | Sándorze Máraim | Szandorze Maroim |
Wołacz (O!) | Sándorze Márai! | Szandorze Maroi! |
Irena Makarewicz zwraca również uwagę, że w słowniku PWN-u jest błąd; słownik podaje że nazwisko „Márai” można w dowolny sposób odmieniać i wymawiać. „Nie, nie można” mówi tłumaczka, a dopuszczenie tej dowolności to niewłaściwa znajomość języka węgierskiego.

Skoro jesteśmy przy podstawach: Sándor Márai to jeden z najwybitniejszych pisarzy XX wieku.
Urodził się w 1900 roku w Kassa, mieście, które wówczas należało do Węgier, a obecnie są to słowackie Koszyce. Jego rodowe nazwisko brzmiało Grosschmid.
Ojciec był adwokatem, matka wywodziła się z rodziny oficerów i prawników. Sándor był najstarszym z czworga rodzeństwa, miał dwóch braci i siostrę. Jeden z braci został wybitnym reżyserem (znany pod nazwiskiem Géza Radványi).
Sándor Márai pierwszy tekst opublikował jako piętnastolatek, natomiast ostatnie słowa, które doczekały się publikacji zapisał, gdy miał 89 lat.
Miał dwa okresy emigracji. Po pierwszej wojnie światowej, w 1919 roku wyjechał do Niemiec, następnie zamieszkał w Paryżu. Na Węgry wrócił w 1928 roku, już jako bardzo znany publicysta. Z żoną Iloną (Lolą) Matzner, którą poznał jeszcze w Kassa, zamieszkali w Budapeszcie. Do drugiej wojny światowej Márai był na pisarskim szczycie.
Jednakże szybko stał się niewygodny politycznie, i dla lewej, i dla prawej strony. W czasie wojny wyprowadził się z Budapesztu na wieś, gdyż był to jedyny sposób, żeby ocalić żonę Żydówkę.
Márai próbował funkcjonować na Węgrzech do 1948 roku. Ale z nastaniem reżimu komunistycznego z żoną i adoptowanym synem wyjechali do Włoch. Miejsce zamieszkania zmieniał jeszcze kilka razy, ale nigdy już nie wrócił do ojczyzny.
Był twórcą oryginalnym i wszechstronnym, właściwie żaden gatunek literacki nie był mu obcy. Pisał opowiadania, wiersze, dramaty, powieści, eseje, dzienniki, miniatury, felietony, relacje z podróży. Każdy z tych gatunków ma swoich zagorzałych wielbicieli. Jednak chyba wszyscy czytelnicy najbardziej podziwiają „Dziennik” Máraiego, pięciotomowe dzieło z lat 1943-1989, w którym bezlitośnie rozprawia się i z samym sobą i z epoką, w której żył.
W 1943 roku pisał tak:
„Przeżyłem dotąd czterdzieści trzy lata. A jeśli przyjdzie mi żyć jeszcze drugie tyle? I dożyję osiemdziesięciu sześciu lat? Czy więcej będę wiedział? Będę szczęśliwszy? Więcej będzie pewności w moich przypuszczeniach na temat Boga, ludzi, natury i świata nadprzyrodzonego? Nie sądzę. Zdobycie doświadczeń wymaga czasu, ale czas nie pogłębia doświadczeń poza pewien stopień poznania. Będę po prostu stary, ni mniej, ni więcej”.
Autor wraca do tych słów pod koniec życia:
„Te zdania z 1943 roku, kiedy książkę wydrukowano, dziś, w 1985, brzmią dziwnie. Tamta myśl urzeczywistniła się, dożyłem już, bez roku osiemdziesięciu sześciu lat. I nie wiem więcej. Próbuję raczej pozbierać resztki tego, co już wiedziałem przed czterdziestu trzema laty, i co po drodze pogubiłem i zapomniałem”.
Ostatni tom „Dziennika” to poruszające studium starości. Dopóki miał siłę, Márai samodzielnie opiekował się niewidomą i chorą na raka żoną, sam w tym czasie już ledwo widział i też zmagał się z nowotworem. Potem codziennie odwiedzał ją w szpitalu. Rok po śmierci żony Máraiego nagle umarł ich adoptowany syn.
Ostatni zapis w „Dzienniku” z dnia 15 stycznia 1989 roku brzmiał:
„Czekam na wezwanie, nie ponaglam, ale i nie ociągam się. Już pora”.
21 lutego 1989 roku Sándor Márai popełnił samobójstwo.
