Pierwszy raz z nazwiskiem tego arcydrania renesansu zetknęłam się na wykładzie z neuropsychofarmakologii u profesora Jerzego Vetulaniego. Omawiając wpływ emocji na uczenie się i zapamiętywanie, profesor Vetulani przywołał historię opowiedzianą przez Celliniego.
Benvenuto Cellini miał wówczas pięć lat. W piwnicy ich domu paliło się solidne ognisko ze względu na schnące pranie. W pewnym momencie ojciec zawołał Benvenuto i jego siostrę do piwnicy. Pokazał dzieciom, że wśród płomieni wygrzewa się podobne do jaszczurki zwierzątko, po czym… wymierzył synowi siarczysty policzek. Zszokowany Benvenuto wybuchnął strasznym płaczem. Tymczasem ojciec ucałował go i powiedział:
Mój synku drogi, nie biję cię za to, że popełniłeś coś złego, tylko dlatego byś zapamiętał tę jaszczurkę, którą widzisz w ogniu; jest to salamandra, jakiej, o ile mi wiadomo, nigdy jeszcze nie widziano.
O Cellinim przypomniałam sobie niedawno, a więc dobre dwadzieścia lat od wykładu, za sprawą „Dziennika” Sándora Máraiego. W 1944 roku Márai napisał:
Autobiografia Benvenuta Celliniego – „spisana przez niego samego w Wenecji” – jest lekturą wstrząsającą i ekscytującą, ponieważ jej bohater i autor obraca piórem tak samo sprawnie, jak dłutem, którym rzeźbił arcydzieła, a dłutem tak samo, jak „niewielkim sztylecikiem”, który zawsze miał pod ręką, by móc ostatecznie rozstrzygać transakcje. Żyć, tworzyć, mordować, rzeźbić w srebrze delikatne bruzdeczki albo zadać niewidoczną ranę konkurentowi, wciskając mu sztylet między żebra, wszystko to dla niego było jedno i to samo; życie jest serią uczynków, swoim życiem i dziełem ten Florentyńczyk wyraża całkowicie rytm życia szesnastego wieku.
Gdybym miała autobiografię Celliniego określić jednym słowem, powiedziałabym, że jest przedziwna. Przedziwna i w formie, i w treści.
Krytycy zgadzają się co do tego, że jako „świadectwo epoki” książka Celliniego jest swoistą perełką. Turbulencje polityczne, konflikty religijne, bezpardonowa walka między artystami – obraz Włoch i Francji w XVI wieku jest zajmujący i barwny. Jednocześnie w książce fakty mieszają się z fikcją. Nie sposób oprzeć się wrażeniu, że Leopold Staff, który przełożył autobiografię Celliniego, miał pełne ręce roboty z prostowaniem historii, co zresztą widać po liczbie przypisów.
Natomiast pod względem literackim „Żywot” nie jest arcydziełem. Biografia jest pompatyczna, pretensjonalna i chełpliwa. Benvenuto Cellini był pyszałkiem i krętaczem. Ubarwiał wszystko, co wiązało się z jego osobą.
… przede wszystkim trzeba powiadomić swych bliźnich, że pochodzi się z rodu znakomitego i prastarego.
Cellini utrzymywał, że jego ród wywodził się od jednego z najdzielniejszych wodzów Juliusza Cezara. W rzeczywistości przodkowie Celliniego byli prostymi żołnierzami. Gdy opowiadał o swoich urodzinach, również starał się dodać im znaczenia. Twierdził, że urodził się „w nocy po Wszystkich Świętych” 1500 roku we Florencji. Otóż wszyscy święci, których próbował „wciągnąć” do swojego przyjścia na świat nie mieli z nim nic wspólnego, bo Cellini urodził się 3 listopada.
Swój „Żywot” zaczął spisywać, gdy miał 58 lat. Najpierw pisał go sam, potem uznał, że to strata czasu i zatrudnił czternastoletniego chłopca, któremu dyktował swoją biografię. Niektóre lata w życiorysie zostały celowo pominięte – na przykład te, gdy autor dwukrotnie siedział w więzieniu.
Oczywiście według Celliniego wszystkie przykrości, które go spotykały były wynikiem prześladowań i oszczerstw jego wrogów. Sam uważał się za człowieka wspaniałomyślnego i zacnego (…bo z natury jestem skłonny dawać jałmużnę.)
Mimo zagmatwanych zdań, poszarpanych wątków i wylewającego się z każdego słowa samozachwytu, „Żywot” czyta się zaskakująco dobrze. Cellini jest szczery do bólu, niezależnie czy opowiada o wyrabianiu złotej biżuterii, bijatykach czy zabiciu złotnika Pompeo.
Wyjąłem mały ostry sztylecik i przełamawszy krąg jego zuchów chwyciłem go za pierś tak szybko i silnie, że żaden nie zdążył temu przeszkodzić. Zamierzyłem się, by ugodzić go w twarz, i przestraszyłem go tak, że odwrócił głowę; skutkiem tego żgnąłem go tuż pod uchem. Zadałem tylko dwa pchnięcia, lecz przy drugim padł mi martwy w ramiona. Nie było to oczywiście moim zamiarem; lecz jak to mówią, nóż nie zna miary.
Leopold Staff uważał, że Benvenuto jak najbardziej miał zamiar zabić Pompeo, co więcej, chwilę mordu wybrał z premedytacją. Było to tuż po śmierci papieża Klemensa VII (25 września 1534 roku), a z wyborem nowego papieża wiązała się powszechna amnestia.
I rzeczywiście, następca Klemensa VII, papież Paweł III zabezpieczył Celliniego listem żelaznym i miał powiedzieć, że tacy ludzie jak Benvenuto, jedyni w swej sztuce, nie są obowiązani trzymać się prawa.
Historii, w których Cellini łapie za swój sztylet, jest bez liku. Uwikłany w proces sądowy i bezsilny wobec sztuczek adwokatów, pisze tak:
Gdy dzięki tym adwokatom zapadło na mnie kilka wyroków i nie widziałem już innej rady, uciekłem się do swego dużego sztyletu, bo zawsze lubiłem posiadać piękną broń. Zabrałem się naprzód do pierwszego przeciwnika, który mi wytoczył niesprawiedliwy proces; i pewnego wieczoru bacząc tylko, by go nie zabić, pokłułem mu tak nogi i ramiona, że stracił władzę w obu nogach. Potem wyszukałem drugiego, który kupił proces, i temu również dogodziłem tak, że proces ustał.
Ojciec Celliniego marzył, by syn został muzykiem i zmuszał go do grania. Chociaż Cellini znakomicie opanował grę na flecie i cynku, nie znosił tego. Z tego powodu kilkakrotnie uciekał z domu, bo chciał zostać złotnikiem.
Jako nastolatek pracował w Sienie, Bolonii i Pizie. Gdy miał 23 lata skazano go na śmierć na szubienicy za ciężkie zranienie człowieka, ale uciekł do Rzymu. Tam założył własną pracownię. Był zdolny i pomysłowy, a jego wyroby charakteryzowała precyzja i wymyślność. Pracował dla prominentnych bogaczy – papieży, królów, kardynałów.
Jednym z najbardziej znanych przedmiotów, które stworzył, jest złota solniczka wykonana na zamówienie króla Francji Franciszka I Walezjusza. To zdecydowanie najsłynniejsza i najdroższa Saliera na świecie. Jej wartość rynkową szacuje się na 50 milionów euro. Można ją obejrzeć w Muzeum Historii Sztuki w Wiedniu.
Cellini żył 71 lat. Jeśli dobrze policzyłam, zabił przynajmniej trzy osoby. Brał udział w działaniach wojennych, co najmniej cztery razy siedział w więzieniu, wywoływał duchy, próbowano go otruć, chorował na syfilis, stracił wielu członków rodziny z powodu epidemii. Wstąpił do klasztoru, gdy był już po pięćdziesiątce, ale wytrwał w nim zaledwie dwa lata. Miał wiele córek i jednego syna.
Zasłynął przede wszystkim jako złotnik. Jednakże ambicje Celliniego wykraczały poza sztukę złotniczą i pragnął zaistnieć jako rzeźbiarz. Trzeba przyznać, że na artystycznym polu Cellini miał trochę pecha. Za jego czasów tworzyli przecież Leonardo da Vinci (1452-1519) i Michał Anioł Buonarroti (1475-1564). Na tle takich mistrzów trudno było zabłysnąć a mimo wszystko Celliniemu to się udało. Swoją drogą Michał Anioł był chyba jedynym artystą, o którym Cellini wypowiadał się z zachwytem. Może dlatego, że Michelangelo również chwalił Celliniego?
Jednym z mecenasów Celliniego został Kosma I Medyceusz, książę Florencji i Toskanii. To właśnie on zamówił u Celliniego rzeźbę Perseusza zabijającego Meduzę.
Meduza była najmłodszą z trzech sióstr, Gorgon. Zamiast włosów na jej głowie kłębiły się węże, a jej wzrok zamieniał każdego w kamień. Perseusz uzbrojony przez Atenę w tarczę z lustrzanej miedzi mógł Meduzę zobaczyć w lustrze i nie został zamieniony w kamień. Czarodziejskim sierpem ściął Meduzie głowę, a hełm-niewidka i skrzydlate sandały pozwoliły mu uciec od dwóch pozostałych nieśmiertelnych sióstr: Steno i Euryale.
Oczywiście Kosmie chodziło nie tylko o utrwalenie klasycznej historii, ale i podtekst polityczny – Perseusz miał reprezentować siłę i męstwo Medyceuszy (mówiąc wprost, Kosma w Perseuszu widział siebie) wobec wrogo nastwionych przeciwników (partii republikańskiej), których symbolizowała Meduza.
Cellini pracował nad Perseuszem prawie dziesięć lat. Podszedł do projektu bardzo ambitnie. Chciał Perseusza odlać w brązie, w jednym kawałku, a tym samym prześcignąć w tej sztuce Leonarda da Vinci. Miała to być również rzeźba, która dorównałaby marmurowemu Dawidowi, którego Michał Anioł umieścił w Loggia dei Lanzi przy placu della Signoria we Florencji.
Zmaganiom, które towarzyszyły pracom nad Perseuszem Cellini poświęcił wiele stron „Żywotu”. Budowa odpowiedniej pracowni i pieców według własnego projektu. Tworzenie niewielkich modeli z wosku. Następnie budowa gipsowego modelu tej samej wielkości co przyszły posąg, który według tego modelu miał być odlany. Stworzenie żelaznego szkieletu ciała Meduzy, pokrycie go gliną, wypalenie, obłożenie woskiem i wykończenie tak, jak miała ostatecznie wyglądać figura. Cellini poświęcił mnóstwo czasu na mieszanie różnych rodzajów ziemi, gdyż uważał, że zły rodzaj gliny był powodem trudności, z jakimi zmagał się przed nim Donatello.
Gdy Cellini opisywał moment odlewania posągu, widać olbrzymią skalę i rozmach tego przedsięwzięcia. Od ognia w piecu zajęła się pracownia i istniało ryzyko, że zawali się dach. Jednocześnie rozpętała się ulewa i wichura, które obniżały temperaturę pieca.
Natychmiast poszedłem zbadać piec i ujrzałem kruszec stężały w ciasto, jak to się mówi. (…). Kazałem dwóm rękodzielnikom pójść naprzeciw, do domu rzeźnika Capretty, po sąg drzewa z młodych dębczaków (…). Sucha dębina daje ogień silniejszy niż wszystkie inne rodzaje drzewa; dlatego też w odlewniach dział używa się drzewa olchowego lub sosnowego, bo daje ogień łagodny. Otóż gdy owo ciasto poczuło ten straszny ogień, zaczęło topnieć i błyszczeć. Z kilku ludźmi opatrzyłem kanały, a innych wysłałem na dach, by tłumili pożar, który z powodu większej siły ognia wszczął się na nowo; od ogrodu zaś kazałem ustawić stoły, zawiesić kobierce i szmaty od ochrony od deszczu.
Ostatecznie rzeźba została odsłonięta w Loggia dei Lanzi we Florencji 27 kwietnia 1554 roku. Ludzie wprost zaniemówili a Kosma I Medyceusz był zachwycony. Cellini umieścił głowę Meduzy tak, żeby jej oczy mogły napotkać wzrok Dawida i „zamienić” go w kamień. W taki sposób stanęły naprzeciw siebie dwa arcydzieła.
Wielkim fanem Celliniego był Goethe, który przetłumaczył jego życiorys. Również Oscar Wilde podziwiał tego „amoralnego estetę”. Aleksander Dumas w przygodowej powieści „Ascanio” opowiadał o miłosnych perypetiach jednego z uczniów Celliniego, tytułowego Ascania.
Recenzję autobiografii Benvenuta Celliniego zakończę jego własnymi słowami:
Mógłbym jeszcze wspomnieć o wielu pięknych rzeczach, lecz nie chcę się rozwodzić, by nie być rozwlekłym.
Źródła:
- „Benvenuta Celliniego żywot własny spisany przez niego samego”, Przełożył Leopold Staff, Państwowy Instytut Wydawniczy, 1984
- Sándor Márai „Dziennik 1943-1948”, Wybór, przekład, opracowanie, przypisy i posłowie Teresy Worowskiej, Czytelnik, Warszawa 2020
- Władysław Kopaliński „Słownik mitów i tradycji kultury”, tom II, Rzeczpospolita, Warszawa 2007
- https://www.historyextra.com/period/renaissance/benvenuto-cellini-renaissance-sculptor-facts-life/
- https://www.polskieradio.pl/8/747/artykul/1318433,benvenuto-cellini-zlosliwy-zlotnik-z-florencji